14 kwietnia 2024

Pierwsze popasy


Zaczęły się pierwsze wypasy, a raczej krótkie, najwyżej godzinne popasy w ogródku permakulturowym, który zmienia funkcję w tym roku. Ponieważ nawożenie poprawiło w nim jakość i gęstość trawy, stado ma tam pastwisko na zmianę z drugim. Powoli dosadzamy tam krzewy, różne, aronii, pigwy, dzikiej róży itp. więc trzeba stać i pilnować, aby nie przeszły do gałązek.


Dzieciaki z początku nie były nawet zainteresowane zielonym, bo jeszcze na cycu wiszą, ale po kilku dniach przekonały się, instynkt bierze górę.


Kilku chłopaków trafiło już na noc do dziecińca, więc poranne mleko od dwóch uwolnionych matek jest dla nas. Pierwsze białe twarogi zrobione. Pierogi ruskie powstały. I oczywiście jogurt, nasze codzienne śniadanie.

25 marca 2024

Co swoje to swoje

Przerwa w zapiskach, bo o czymże tu pisać. Wiadomo ptaszki śpiewają, żurawie się zleciały, gęsi kluczami ciągnęły. Dzieci rosną i niedługo będą odstawione od matek na noc. Wróci zatem dojenie i przetwarzanie mleka. Na razie na jogurt i twaróg. Trochę mi już tych rarytasów brakuje, zawsze na wiosnę najlepiej smakują po zimowej przerwie.

Krowie mleko trochę nas podratowało kilka razy, świeże jak najbardziej zdało się na jogurt, jednak jego przechowywanie jest inne niż koziego. Anna mogła się o tym naocznie przekonać. Bowiem kozie mleko świetnie przechowuje się w zamrożeniu. Odmrożone nie zmienia konsystencji i właściwości (no, nie próbowałam go zakwaszać, a jogurt już pewnie by nie wyszedł, jednak jako śmietanka do kawy czy dodatek do potraw jest dalej niezastąpione, można je też spokojnie gotować), za to krowie odmrożone nieprzyjemnie się warzy, tłuszcz zmienia się w nim w drobne kuleczki, których gorzkawy smak wyczuwa się nawet w kawie. Zatem odeszłyśmy od zakupów od Mućki i czekamy na swoje. Do kawy tylko jakąś kozę się co dwa-trzy dni poddaja i kubeczek uszczknie. I tak trwamy.

W zamrażarce pozostaje jeszcze ostatnia gomuła twarogu zeszłorocznego, z którego robiłam od jesieni co jakiś czas gotowany sernik w polewie kakaowej. Lub pączki serowe, bądź pierogi ruskie dla urozmaicenia. Będzie na ciasto wielkanocne.

Z wolna budują się grządki wzniesione w cieplicy przy domu. Ziemia przez 2 lata nie użyźniana już mocno schudła, trzeba było dokarmić. Dostała przerobionego kompostu, trochę słomy, po wierzchu humusu, teraz podlana czeka na zasiew.

Nieco mnie martwiła kwestia wiosennego czyszczenia koziarni z gnoju. Kozy już głowami o sufit niemal zahaczały, stare matki zaglądały w sąsiednie boksy i tam polowały złośliwie na obce dzieci. Kiedy takie podeszło za blisko wnet targała je jedna z drugą paszczą za skórę, aż sierść im w zębach zostawała, a koźlę z płaczem uciekało w drugi kąt boksu. Już się nudzą czekaniem na wypas, a nie chcemy ich wypuszczać za wcześnie. Po pierwsze mokro, pierwsze soki krzewów zaś bywają zdradliwe dla młodych nieprzyzwyczajonych żołądków i może się skończyć biegunką i koniecznością leczenia. Po drugie zaczęło ostatnio padać nocami i ziemia jest mokra, a trawa dopiero startuje, stado by ją wgniotło i wyniszczyło zbyt wcześnie. Zatem dorosłe stoją ciągle w otwartej oborze na owsie i sianie, i dzieci tylko za dnia wychodzą na wybieg na podwórze, gdzie swobodnie hasają na tyle długo, że matki mogą wtedy odpocząć. 
Co roku jesteśmy starsze i ta ciężka praca fizyczna staje się coraz trudniejsza do wykonania. Ja ze względu na oczy niewiele mogę dźwigać i pomóc. Annie samej wyczyszczenie wszystkich boksów zajmuje już tydzień, a nawet więcej, gdy coś w międzyczasie wypadnie. Bo to nie tylko wydostanie gnoju na przyczepę, ale jeszcze rozwiezienie go w odpowiednie miejsca w sadzie i ogrodzie, lub na kompost i tam wyładowanie się dokłada. Tymczasem nasi pomagierzy wioskowi są coraz trudniejsi do zamówienia do pracy, albo do uchwycenia w odpowiednim momencie, ale i coraz słabsi się robią, wiadomo dlaczego. I raczej przestałyśmy na nich liczyć. Na ogłoszenia na lokalnej grupie jedynie kąśliwe uwagi panów nie lubiących koziego mleka się zdarzały albo jeden odzew chętnej osoby, ale kobiety i to na rencie. Nikt już nie goni za możliwością dorobienia, ot takie czasy.

Swoją drogą doświadczenie mi mówi, że mężczyźni słabowici się zrobili. Nawet na wsi już większość pracuje bardziej głową niż mięśniami. Myśląc przede wszystkim, skąd by tu wytrzasnąć na piwo. A piwo coraz gorszej jakości skraca im życie przynajmniej o jedną trzecią z tego, co mogliby przeżyć jeszcze w dobrym zdrowiu. Taka praca, jaka jest do wykonania w naszej koziarni (niewielkiej, raptem 4 boksy do obrobienia) pewnie zajęłaby dwóm takim ze dwa dni. A panom z miasta może nawet więcej niż Annie! Znając paru zapaleńców miastowych chętnych popracować w wolontariacie, wiotkich, smukłych i oczywiście wegetarian, którzy przy takiej pracy muszą się posilać jajecznicą z 6 jaj co 2 godziny, i brać prysznic przynajmniej rano, w południe i wieczorem, bo inaczej drżą i słaniają się od zapachu gnoju jak starodawne panienki, powiem, że tacy młodzieńcy z pewnością po jednym dniu daliby drapaka, zostawiając może jeden boks ruszony. 

Jednak Bóg miał nas w tym roku w opiece. Zjawił się rano Miro (ten sam, który przed laty biegł po klucze z pola żniwnego jakieś 5 kilometrów bez zatrzymania) i niewiele mówiąc szybko i sprawnie wziął się do pracy. Karmiłam dobrze, dostał sutą jajecznicę na śniadanie z ogórkiem kiszonym i chlebem domowym z masłem, rosół z tłustego indyka z makaronem na pierwsze i smażone na cebulce i skwarkach ziemniaki z kiełbasą opatrzone ogórkową sałatką na drugie (prawie wszystko jedzenie z gospodarstwa), do tego wypił herbatę, dwie kawy i butelkę coli. Alkoholu nigdy nie podajemy i to wszyscy tutaj już dawno wiedzą i zgadzają się. No, chyba że na koniec sianokosów albo jakiejś budowy, zdarzało się. Ten zwyczaj jednak, którego się twardo trzymam, bo wiem z życia co to alkoholik z jego nałogiem, sprawia jednak, że zawsze jesteśmy w ogonie kolejki do pracy. Pomagierzy jednak wolą popitkę niż samą zagrychę.

Od ósmej rano do piętnastej Miro, dzielnie nie narzekając na brak mocnej popitki wyczyścił sam wszystkie boksy, pomógł też Annie rozrzucić urobek w ogrodzie, szykując świeże wały pod zasiew dyni. Dostał odpowiednią zapłatę, większą niż dostaje u tych, u których zazwyczaj pracuje, którzy go głównie poją najtańszym piwem i ruskim śpirtem, płacąc "hroszi" i sprawiając, że chłopak jest coraz bardziej uzależniony, wracając o zmroku z takiej pracy w stanie niepoczytalności. I pobiegł do domu umyć się, żeby popędzić (pieszo, a jakże, to jakieś 3 kilometra raptem) "pod blaszak" na ciężko zarobione piwo. Przynajmniej nie na pusty żołądek, ech.

29 lutego 2024

Siedem srok na drzewie

Ciepła, a od czasu do czasu nawet słoneczna pogoda sprzyja myśleniu o wiośnie. Nie wiadomo już za co się zabrać a co kończyć, żeby zdążyć na start kolejnego sezonu. Zwłaszcza, gdy się siedem przysłowiowych srok za ogon trzyma.

Anna co i raz różne biznesy załatwia, rolne, urzędowe, remontowe, zleceniowe, raz warsztaty, innym razem konstruuje zabudowę poddasza, lepi naczynia i talerze, szkliwi i wypala, jeszcze innym jakieś internetowe webinary obczaja i uczy się montażu filmików, tudzież walczy z kompostem i ściółkowaniem krzaczków oraz szykowaniem grządek pod zasiew. Dodać należy zwyczajne obowiązki, kozy, drób, noszenie drewna, pranie, czasem wypad do sklepu i oto jest się w czym pogubić. 
Ja też mam swoje sroki, oprócz obowiązków codziennych, gotowania, omiatania chałupy, obrządków zwierząt, bo aż trzy książki usiłuję skończyć, aby ruszyć jakoś z ich wydawaniem. Jestem drobiazgowa i redagowanie tekstów, wciąż dopisywanie szczegółowych treści, zabiera mi mnóstwo czasu. Nie jest to dobre dla ciała fizycznego i zdrowia, bo siedzenie boli, oczy słabną od gapienia się w ekran. Staram się jak mogę ćwiczyć Ći-kong lub ile się da chodzić zamiast siedzieć, i już na przykład nawet z oglądania filmów zrezygnowałam.
Po pierwsze i najważniejsze niemożebnie mnie znudziła sztuka filmowa, oglądam co najwyżej dziennie jeden lub dwa filmiki ulubionych "kanalarzy" na YT, a intelekt trenuję na książkach. Czytam je w nocy, bo dopada mnie niekiedy, częściej niż rzadziej, bezsenność śródnocna, więc zamiast się denerwować i przewracać z boku na bok, palę w ciemności chińską punktową latareczkę, biorę czytnik i wchodzę w światy wyobraźni, o niebo ciekawsze od obrazkowych współczesnych "bohomazów". Prawdziwa satysfakcja!
Od początku roku udało mi się już 15 książek przeczytać, teraz studiuję szesnastą. Różnego autoramentu, od "Dziejów" Herodota, opowieści filozofa Jamblicha czy Pitagorasa, religioznawczych wywodów Sir Frazera przez zadziwiające powieści fantastyczne Snerga-Wiśniewskiego (dopiero teraz widać, że był wizjonerem) czy współczesne fantastyki i koncepcje na temat SI autorstwa Jacka Dukaja, po podręczniki astrologiczne.

Temu wszystkiemu towarzyszy przyroda, śpiewy małych ptasząt wiosennych w lesie obok, klucze powracających gęsi i żurawi. Wczorajszy widok nawet mnie zadziwił, choć już widziałam nasze ptactwo w różnej akcji! Stało się to wkrótce po tym, jak po niebie przeparadował ogromny klucz dzikich gęsi. Nasze indyki stwierdziły, że też chcą poznać więcej świata. Zdołałyśmy jeden moment uchwycić na krótkim filmiku, najlepiej odtwarzać go w zwolnionym tempie, 0,5. 

Prawie wszystkie, oprócz trzech najcięższych indorów, które nie zdecydowały się na wspinaczkę wysiadywały niczym orły sokoły na gałęziach naszego podwórkowego dębu, gulgając do siebie z podziwem. Po chwili zostały stamtąd łatwo sprowadzone. Wystarczyło je zawołać na miskę owsa, zaraz wszystkie z szumem wielkich skrzydeł sfrunęły do obejścia i dały się zamknąć w ptaszarni. Niestety, Anna nie zdążyła tego lotu złapać aparatem, czego mocno żałujemy, bo widok był "nieziemski". Ot, brak (jeszcze?) refleksu filmowca.

16 lutego 2024

Wczesne przedwiośnie

Zima gdzieś się ulotniła, choć zajrzała niedawno na kilka dni i nocy. Przyszły słoneczne dnie, które nastrajają do ruszenia się sprzed komputera i wyjścia na dwór, powrotu do jakichś czynności i robótek fizycznych, przygotowujących gospodarstwo do nowego sezonu. Wakacje mają się ku końcowi. 

Zlatują już duże ptaki, jak dzikie gęsi i żurawie oraz mniejsze ptaszęta, które witają nas o poranku radośnie powitalnym kląskaniem, kwileniem, gwizdaniem i nawoływaniami, a także przy wieczornym obrządku mówią dobranoc, w imieniu Pana Boga, naszego wspólnego Stwórcy. Odpowiadam im moim nieumiejętnym naśladowaniem ich gwizdów, a gdy niekiedy któryś mi odpowie, cieszę się jak dziecko.

Zaczęłam od małego przemeblowania pokoju komputerowego i wymiany biurka i jednego z foteli komputerowych na nowy. Nie robiłam specjalnych obliczeń feng-shui na ten nowy chiński rok (drewnianego Smoka, jakby ktoś nie wiedział), ale intuicyjnie zmieniłam kierunek ustawienia swojego stolika, bo zbyt nagle zaczęłam popadać w dziwną ospałość i brak energii przy dawnym ustawieniu. Już następnego dnia wszczęłyśmy samodzielne konstruowanie obudowy poddasza, poszły w ruch ołówek i miarka, ukośnica, wiertarka i wkrętarka. Roboty z tym jeszcze dużo, ale do wiosny powinnyśmy zdążyć.
Dzisiaj zaś odzyskiwałyśmy pracowicie stare płyty, które nam dawno temu znajomi sprezentowali czyszcząc swój gospodarski śmietnik, aby teraz przyciąć je odpowiednio na półki. Przesiadywanie przy komputerze zaczyna mnie męczyć i czuję to zwyczajnie w mięśniach, zwłaszcza skurczonym godzinami brzuchu. Zatem zmieniłam dietę na lżejszą i więcej razy ćwiczę Qiqong, aby mięśnie i krążenie pobudzić. Co rano wyskakując zaraz po ablucjach na taras albo na dwór i kłaniając się i machając rękami ku Gospodzinowi jednocześnie na niebie i w sercu przebywającemu.

Ponieważ pewne dawne pisaniowe zatrudnienia są już ku końcowi, a dalej nie wiem co będzie, nieśmiało przymierzam się do opanowania wizualnej strony internetu. Pierwszym krokiem było założenie konta na You Tube dla Kresowej Zagrody. Udało się, zabawa trwa. Niniejszym podsyłam pierwszy, inaugurujący je filmik. W tle słychać trąbkę szarej gąski Pulcherii.


Poza tym czytam, myślę, rozważam, otwieram się na nowe koncepcje filozoficzne. Przechodzę tzw. w klasycznej astrologii "rok klimakteryczny" (to taki, który się dzieli przez 7), który dawno temu traktowano jako próg życia i śmierci. Dokładnie w tym roku życia zmarł Mój Mistrz, oraz moja mama, zatem mam co brać pod uwagę, bo takie rzeczy się kodują w podświadomości. Jednym słowem, aby nie umrzeć, trza mi urodzić się na nowo! Nie przelewki.

Ten sam filmik z dodatkiem, na dowód, że robię postępy. To tak walentynkowo, choć z lekkim opóźnieniem.:)
 

8 lutego 2024

Tłusto i słodko

Słodkie jem tylko raz do roku, w Tłusty Czwartek. Mam stały przepis na pączki serowe bez glutenu i białka kurzego. Oto on:

Jedno duże jajo gęsie

200 gram twarogu koziego

1 szklanka mąki bezglutenowej (stosuję mieszankę ryżowej, kukurydzianej i ziemniaczanej)

2 łyżeczki cukru

1 łyżeczka proszku do pieczenia

Ewentualnie kapka mleka koziego dla rozrzedzenia ciasta, gdyby twaróg był zbyt suchy.

Olej do smażenia

Cukier puder do posypania

Kłaść ciasto łyżką na gorący olej, smażyć do zrumienienia.

Całość zajmuje pół godziny pracy. 

Na zdjęciu ostatek, który zdołałam ocalić do fotografii.

31 stycznia 2024

Krótka trzustka

Śniegi już oczywiście schodzą, bo po wczesnej zimie przyszło wczesne przedwiośnie. Ponoć iluzyjne, ale jak na razie internetowe meteo niczym nie straszy. Spełniła się przepowiednia znajomego masarza, który patrosząc tuszkę zauważył jeszcze wczesną jesienią: "Krótka trzustka, krótka zima". Warto zapamiętać, bo to wtajemniczenie jeszcze etruskich haruspików, wróżących z wnętrzności zwierząt ofiarnych. 

Kozom też się wiosna przypomniała, a jakże.
Zaczęły się wykoty. Matkom nabrzmiały cyce.

Jak na razie wsio myszouchy. Po puszkinowskim tacie. Czyli rasa bezucha (bezuszna), jakby ktoś nie zrozumiał. Już wychodzą na spacery.


Powyżej Kafcia z mlekiem, jak na razie jedyna ze zwykłymi uszami, po mamie.


A to jej brat bliźniak. Czarny Książę.

21 stycznia 2024

Zimowanie

Śnieży dalej, z doskoku, ale tych doskoków było już tyle, że straciłam rachubę. W obejściu mamy teraz małą Szwajcarię, góry i wąwozy między nimi, po których codziennie trzeba przejechać szuflą, zwiększając szczyty, aby nie stracić kontroli nad sytuacją. W niektórych newralgicznych miejscach wczoraj musiałam odkuć już iście skamieniałą zmarzlinę szpadlem, aby móc dostać się do nich w potrzebie.

Nadmiar ciężkiego śniegu zawalił okrycie pod starą cieplicą, z którego korzystał drób.


Kaczusie jakoś sobie jednak radzą w odśnieżonych rejonach, drepcząc po śniegu, wypuszczane z kurnika wtedy, gdy nie ma zbytniego mrozu albo zawiei. To nader odporny narodek.

Ponadto Anna rozbiegana, ma wiele pracy, pomysłów, potrzeb i planów tu i tam. Organizuje sobie i dzieciom różne zajęcia na ferie, co wymaga zakupów, wyjazdów i uzgodnień. Ja siedzę cierpliwie, jak ten żółw w skorupie, na miejscu i co najwyżej kontaktuję się ze światem przez internet. Muszę przyznać, że miałam ostatnio coś w rodzaju ataku depresji i wycofania się w głąb, (całkiem jak autyk), którą na tyle znam, że od razu podjęłam kroki zapobiegawcze. Zamiast rozmyślać i karmić straszliwego głoda zabieram się za czytanie książek. Wróciła mi czytelnicza pasja i nieraz spędzam nad książką kilka godzin, bardziej w nocy niż w dzień, w chwilach częstej i zwyczajnej w późniejszym wieku bezsenności. Podstawowe witaminy ważne w zimie, gimnastyka na powietrzu, odśnieżanie jako ćwiczenie fizyki ciała, nauka (tym razem zasad indyjskiej astrologii). Żadnych horrorów, kryminałów, tragedii w filmach czy mediach, poza tymi, które zwyczajne życie dookoła mnie niesie. Nie są spektakularne, ale jest co wiedzieć.
Dzisiaj dręcząca mnie w ostatnich latach planeta Pluton, zawieszona jakby specjalnie dla mnie na końcówce znaku Koziorożca, weszła wreszcie prawie na dobre (bo zawróci w niego jeszcze na krótko 1 września tego roku, by całkiem wejść 20 listopada tr.) do następnego znaku Wodnika i od rana czuję dziwną ulgę i zwyżkę nastroju. Może nie będzie tak źle. Na inaugurację owego epokowego wejścia na całe 40 lat następnych znajomy astrolog podrzucił mi film do obejrzenia. Japońską anime, "Ghost in the Schell" czyli "Duch w pancerzu". Takie wskazanie ducha czasów, które nadchodzą. 

Udało się złapać pana elektryka, który zamontował wreszcie nowy sterownik. Przyznam, że niewiele to zmieniło w naszej codzienności. Tyle, że nie muszę już kontrolować temperatury pieca, aby nie przekroczyła normy, bo pompa rozgania nadwyżkę ciepła po kaloryferach. Z tego wynikła rozmowa i konkluzja, że trzeba poważnie pomyśleć o generatorze prądu i alternatywnych rozwiązaniach, bo zakład państwowy jest coraz bardziej zaniedbany, ilość pracowników zmniejszyła się więcej niż o połowę, nie ma komu pracować i nie ma nowych chętnych do pracy, infrastruktura coraz starsza, maszyny się psują i stoją nienaprawione, a wypożycza się w razie potrzeby sprzęt od prywatnych właścicieli. Ci nawet słupy wymieniają. Ile to może potrwać?

Opieszałość służby odśnieżającej również jest godna zastanowienia pod tym kątem. Nasza boczna droga nigdy nie była rozpieszczana, jest w ostatniej kolejności, ale w obecnych wciąż odnawiających się dośnieżeniach nic się nie pojawia z pomocą. Ciężki sprzęt leśny robi od czasu do czasu koleiny, które pogłębiają się tak, że samochód z niższym zawieszeniem może nie przejechać. W razie jednak spotkania pędzącego wozu z naprzeciwka z trudem albo niemożliwością jest zjechanie na pobocze bez niebezpieczeństwa utknięcia albo zderzenia. Czasem jedzie się i 20-30 km na godzinę. Z drugiej strony, są to warunki, do których starzy wiejscy Podlasiacy są przywykli i cierpliwie czekają wiosny, po prostu. Dawniej wyciągano sanie i zaprzęgano konia, który to widok był mi znany jeszcze w czasie, gdy tu zamieszkałam, teraz sanie może i są tu i ówdzie w stodole zaparkowane, ale koni brak. Czasem nieliczni hodowcy urządzają tam i siam kulig, ale to już cała impreza rozrywkowa, a nie zwyczajna potrzeba zajechania do gminy, sklepu czy kościoła, jak bywało zimową porą.

Ale nie ma co narzekać. Prąd po ostatniej dobowej awarii jest, choć wczoraj w trakcie powiewów wiatru "migał", czyli nie złamało się żadne drzewo na poważnie. Na razie. Baterie i telefony ponabijane. W razie. Nowe książki na czytnik ściągnięte. Jest czym palić i grzać się. Lodówka i piwniczka pełna, czekać tylko wykotów. Kaczki i gęś zaczęły się nieść, kury nie przestały. To ważne. Pora wyskoczyć na taras ptaszkom leśnym słoninki podrzucić!

12 stycznia 2024

Ku odwilży...


Podjazd odśnieżony i otwarty, dzień słoneczny, acz jeszcze mroźny. Śnieg chrzęści pod nogami, dłonie przymarzają do klamki zewnętrznej, gdy są choćby lekko wilgotne.


Drób nasłonecznia się w cieplicy, łapki grzejąc. Trzeba przyznać, że kury się starają, mimo ich małej ilości, zawsze jakaś coś zniesie, codziennie zbieram zatem jedno, dwa, albo trzy jaja. 

Ponoć idzie odwilż. Anna mydło domowe warzy.

9 stycznia 2024

Kłopoty zimowe


Oczywiście zaraz po poprzednim tu wpisie na temat ciepłej zimy, zawiało, napadało i teraz mrozi ekstremalnie, tzn. bardzo średnie jak na Polskę to ekstremum, bo do ok. 18 stopni na minusie w nocy. Już zresztą po dwóch takich nockach zaczyna się ocieplenie.
Nie obyło się bez całodobowej awarii prądu, w wyniku oblodzenia łączy na dużym obszarze. Przetrwanie było łatwe, wspieramy się lampkami na doładowywane baterie, a ogrzewanie jest klasyczne i nie wymaga energii. Z braku czynnego komputera po prostu w ruch poszły książki i czytniki w długi ciemny wieczór.
Drogi śliskie i oblodzone, wymagają wielkiej uważności, o czym przekonało się onegdaj kilku chwackich stróżów zagrody granicznej, lądując zespołowo w rowie, a potem w szpitalu. No, cóż, mieszkańcy dawno się martwią o swój los, zwłaszcza po sławnym rozjechaniu przez nich królów puszczy na drodze, i tu nauczka spadła z nieba. Zbyt duża prędkość na zakręcie, brak ostrożności, zarozumiałość młodzieży w mundurze na dzikim terenie rodem z regionów zawsze odśnieżanych i jest placek. Naprawdę, przed wyjazdem z garażu trzeba modlitwę słać do nieba o to, aby nie spotkać pędzących nie wiadomo po co i do czego (ponoć trwa spokój w wiadomej materii) przedstawicieli porządku i nie musieć zjechać z kolein na drodze do rowu, aby dać się wyminąć! 

W domu zaś panuje przytulne ciepło. Choinka została już rozebrana, klasycznie, na Trzech Króli, został tylko Mikołajek, robiący za domowego skrzata. A na piecu bigos pyrkocze.

1 stycznia 2024

Ciepła zima


Jak pokazują powyższe i poniższe zdjęcia, robione wczoraj, czyli w dzień sylwestrowy, zima odeszła wraz z końcem roku i przyczaiła się za przebraniem jesieni. Temperatury oscylują plus minus blisko zera Celsjusza, nocą i za dnia, więc piece chodzą oszczędnie po kilka godzin w ciągu doby i dobrze jest. Kozy w taki ciepły czas wychodzą pod naszą kontrolą na przechadzkę i skubią co tam znajdą, gałązki zakrzaczeń, zielone igliwie sosen i jałowców oraz kępki traw. Są już mocno brzuchate. Bardzo spokojne i powolne.
Z brakiem mleka na razie poradziłyśmy sobie tak, że raz w tygodniu Anna przywozi kilka litrów świeżego mleka krowiego kupione na miejscowym targu. Od razu stawiam jeden litr w jogurtownicy, wymieszany z kilkoma łyżkami ulubionego jogurtu Activia (okazuje się być najsmaczniejszy i najefektywniejszy). I w ten sposób zdobywamy smaczny naturalny jogurt na codzienną przekąskę albo śniadanie. Mleko jest od zdrowej wiejskiej Mućki, kwaśnieje i wydziela śmietanę jak należy. Podkreślam sprawę, bo w rejonie gdzie są większe hodowle krów mlecznych można się naciąć na "mleko antybakteryjne", które zamiast kisnąć gnije. Krowy są przerasowione (nierzadko o chorych parametrach), specjalnie karmione antybiotykami, aby dawały mleko jałowe, które dopiero w mleczarni sztucznie się zakwasza co wola producenta sobie zażyczy. 
Pozostała z dostawy reszta idzie do zabielania porannej jaglanki czy owsianki, do kawy i na smaczek dla psów. Gdy braknie, wyciągam butelkę zamrożonego koziego  mleka i ono służy w międzyczasie do następnego zakupu.
Awaryjne mleko w kartonie czy nawet to w butelce robiące za naturalne, ze sklepu jest tak nam obu niesmaczne, że szło najwyżej dla psów, Anna dolewała je sobie do kawy, ale za każdym razem głośno wyrzekając.


Ptaszydła mają się dobrze. Gąska Pulcheria, mimo wdowieństwa i sporej już wiekowości, ma dobry humor. Zakolegowała się z kaczusią Kasią i resztą stadka kaczego, zarządza także sprawnie kilkoma kurami, które nam pozostały. Kury niosą się cały czas, choć niecodziennie, a Pulcia w ten prawie wiosenny czas zniosła mi już 4 wielkie gęsie jaja. Które skrzętnie zbieram, jako dotknięta alergią na kurze białko i stosuję do lanych klusek czy placków. 


Psiska pełnią swą podwórkową wartę pilnie obwąchując wszelkie ślady.

A indyki, już ładnie podrośnięte wyfruwają z rumorem ze swojej indyczarni i łapią ciepło i słońce w każdej suchej chwili dnia. Gdy zaczyna padać wracają pod dach. Jak się okazuje, jest wśród nich kilka indorów i trzeba będzie je pod wiosnę albo sprzedać albo ubić. Bo zgody w stadzie nie będzie, tylko rywalizacja o samice i krwawe, mordercze bitwy.

24 grudnia 2023

Wigilia 2023


Wesołych i zdrowych Świąt Bożego Narodzenia, bez obstrukcji i niestrawności, bez obżarstwa i zatruć, pośród miłości i wzajemnej wyrozumiałości, a nie narzekań i pretensji, przy rozświetlonym drzewku, jako osi świata do nieba, w ciepłym domu, u boku przyjaznych ludzi i zwierzątek, życzą wszystkim Czytelnikom tego bloga ktosie spod Lasu, Kresowianki. Niechaj się dzieje wam wszystkim dobro, pokój, wybaczenie, mądrość i smak!

20 grudnia 2023

Przedświąteczne lśnienie


Po prawie tygodniu stanęłam na nogi, smak wrócił, wyszorowałam nawet kuchenną pieczkę na wysoki połysk, choć już na drugi dzień, czyli dzisiaj, sił nie stało na dalszy ciąg porządków. Sprzątam nie dlatego, że tak wypada, ale że konieczność. A Święta, nasze odrodziny i Nowy Rok warto przywitać w odświeżonym wnętrzu.

Na podlaskiej wsi trwa odwieczny przesąd, mający coś wspólnego z chińskim feng-szuei, że jak komina nie wyczyścisz przed nowym rokiem, okien nie umyjesz i podłogi nie wyszorujesz, to cały następny rok będziesz żyć w brudzie i biedzie. Komin przewodzi energie z dołu ku górze, i nie tylko może się zatkać i doprowadzić do pożaru czy zaczadzenia mieszkańców, ale poprzez niego posyła się życzenia ku niebu, często opatrzone spaleniem w palenisku czegoś w ofierze (mogą być kości z kaczki, ptaka fruwającego albo jakieś zioła wonne). Stąd jeśli jest czysty i cug dobry w nim mieszka to i życzenia biegną szybciej i skuteczniej.
Sztuka feng-szuei uważa, że otworami okiennymi i drzwiami wpada do domu ze świata żywa energia Qi. Jeśli szyby są czyste, drzwi w odpowiednią stronę, we wzmacniającym kolorze, a wszystko dodatkowo opatrzone np. w dźwięczące dzwoneczki to Qi niesie dobro, szczęście i zdrowie. W przeciwnych przypadkach odwrotnie.
Wziąwszy jeszcze i ten fakt, że wszystko to dzieje się w okolicach równonocy zimowej i pory odrodzenia się światła nieba, to wdruk energii jest odpowiednio mocny i rzeczywiście długo działający, aż do następnego okrążenia.

Komin mamy już wyczyszczony, piec lśni, jeszcze tylko odkurzacz puścić w ruch, mopem parowym wymyć podłogi, okna przetrzeć, no i łazienkę umyć, nie jest źle. Bez pośpiechu, zdąży się do moich imienin.

Z jadła i napoju to przede wszystkim śledzie w różnych wariantach trzeba przyrządzić nieco wcześniej, a to zawsze idzie sprawnie. Są kupione, tylko odmoczyć. W wigilię zupa grzybowa w planie. Jarzębiak dojrzał odpowiednio do skosztowania. Nie obżeramy się jakoś specjalnie przez te trzy dni, zawsze z braku ochoty. Duch Świąt sprawia, że nie chce się jeść, bo Sytość fruwa w powietrzu. Po co się więc jeszcze dodatkowo przejadać? 

Anna rozpracowuje z pasją budowę gwiazdy betlejemskiej. Zmywarka cicho chodzi. Ja jeszcze trochę słaba po chorobie lubię po obiedzie uderzyć w krótką drzemkę dla regeneracji sił.
Każdego wieczoru przed snem czytam jakiś fragment książki na czytniku. Teraz zainteresował mnie "Lód" Jacka Dukaja, w zimowym klimacie podróży do Irkucka transsyberyjską koleją na początku XX wieku w towarzystwie Nikoli Tesli, pośród zwalczających się agentur rosyjskich ociepleników i lodowników, aby zbadać możliwość dogadania się z "lutymi", mroźnikami rozwalającymi biologiczne organizmy niczym kwantowy komputer. No, i tak się plecie.